Kolejny raz chciałabym wrócić do relacji nas dorosłych i dzieci. Temat to bliski mi, a z każdym rokiem poruszania się w tych obszarach obserwuję coraz większą konieczność mówienia o tej, jakże delikatnej sferze. Bo i deficytów więcej, potrzeby specyficzne i „materiał do obróbki” wymagający. Najważniejsza chyba dla większości z nas, jeśli jesteśmy rodzicami jest rzeczywistość codziennego współbycia z tym małym, bądź większym, ale ciągle dzieckiem.
Gdybym miała wysunąć na pierwszy plan najistotniejsze, to z całą pewnością byłby to szeroko pojęty szacunek. Takie traktowanie małego człowieka, które da mu przekonanie, że jest ważny, a właściwie najważniejszy dla mnie. Ale w ten mądry sposób, który nie przypomina modelu heliocentrycznego, gdzie dziecko jest centrum wszechświata dorosłych i dorasta w przekonaniu, że rzeczywistość jest na jego usługi. Kształtuje się człowiek egocentryczny, skupiony na własnych, hedonistycznych celach, niespecjalnie wrażliwy na potrzeby innych, bo przecież nie trzeba było o nich wcześniej myśleć.
Raczej należy dać dziecku, młodemu człowiekowi odczuć, że każda jego sprawa, troska, doświadczenie, radość i smuteczek są dla mnie ważne, mają prawo być przeżyte, wysłuchane w bliskości, niekoniecznie oceniane i kryty-kowane. A to nasza, dorosłych przypadłość, być tymi mądrzejszymi, szafującymi opiniami, radami, ocenami. A czasem wystarczy posłuchać, pobyć razem, pomilczeć wspólnie albo się powygłupiać 😊
Do tego potrzebny jest zwyczajnie czas – konieczny do budowania relacji. Czas spokojny, nie ukradziony innym czynnościom, chaotyczny i niespokojny. Ale ten zaplanowany, komfortowy, wyluzowany. Żeby dziecko czuło, że nie jest zamiast a przede wszystkim. Że w tym momencie jesteśmy dla siebie. W najprostszych, domowych aktywnościach, zabawie, czytaniu, na rowerze, ucząc się do lekcji.
Trwa rok szkolny. Wymagamy od dziecka sukcesów w nauce, dobrego zachowania, braku negatywnych sytuacji. Ale najpierw trzeba dać małemu człowiekowi odczuć, że jest wspierany, wzmacniany, że widzimy Jego potencjał – bo zawsze jakiś jest i to ja muszę zobaczyć, jaki. Nie bójmy się chwalić swoje dziecko za małe sprawy, małe sukcesy, jeśli okupione są pracą. Każdy lubi być chwalony. Lepiej wtedy pracuje. I znów blisko tu do ślepego uwielbienia, bezkrytycznego podążania za rozwojem młodego człowieka. Wtedy ciężko zauważyć błędy, nie przyjmujmy sugestii, że może niewłaściwe, niegrzeczne, niekulturalne są zachowania dziecka. Że potrzeba zmian. Naszą rolą jest znaleźć ten balans i właściwą hierarchię. W końcu to my jesteśmy dorośli a to zobowiązuje.
A młody człowiek potrzebuje dobrze ustawionych granic, mądrych wymagań i komunikatu, że zawsze będę po Jego stronie, ale nie bezrefleksyjnie, lecz zauważając kontekst, innych ludzi, oceniając sytuację z różnych punktów widzenia, nie jednostronnie, w kontekście tylko własnych racji i potrzeb.
Czasem sobie myślę, że nasi dziadkowie, niejednokrotnie sporo gorzej wykształceni niż my, kierując się rozsądkiem, prostymi zasadami opartymi na szacunku do starszych, do tradycji i elementarnych moralnych norm kształtowali empatycznych, otwartych na świat, dobrych ludzi.
Proste rozwiązania są najlepsze…
Autor: Joanna Lorańczyk - Czader

